Grzeczna - recenzja pisana z córką

Zapraszam do przeczytania mojej recenzji przedstawienia ,, Grzeczna"pisanej z córką Emilią..
Ten rodzaj kreatywnego pisania uruchamia wiele skojarzeń i refleksji dotyczących edukacji, ludzkiej kondycji, potrzeb wewnętrznego dziecka i własnych dzieci, relacji ze światem...

Grzeczna na podstawie książki Gro Dahle ,, Snill” w oryginale




,,Gro Dahle norweska pisarka i psycholożka, która podejmuje temat nierealnych, wysokich oczekiwań stawianym dzieciom.
Mechanizmy narzucenia stereotypowej roli Grzecznej w każdym momencie życia ograniczają prawdziwy rozwój. Przedstawienie pokazuje konsekwencje takiego wychowania, które nie uwzględnia emocji i ważnych potrzeb małego człowieka – zapowiada w programie gospodyni Teatru Baj.

Jedziemy na premięrę. Mijamy z Emilią  Zamek Królewski, przejeżdżamy  lśniącą w słońcu Wisłę, jedziemy wzdłuż parku Praskiego odmienionego świeżą, wiosenną zielenią. Jest 8 kwietnia. Premiera w Teatrze Baj!
Odświętna atmosfera, ciekawość wisi w powietrzu. Wygodne miejsca w piątym rzędzie. Na scenie przytulny pokój. Rozpoznajemy lampę z Ikei, szarobiałe pasy dodają elegancji. Lalka małej jasnowłosej dziewczynki w ciszy czeka na bieg wydarzeń…wiadomo…sama lalka nie przemówi.

Starsza pani odwraca się przed nami z troską, czy nie będzie nam zasłaniać. Żartuję, że może zawsze wbić się w siedzenie, tak jak bohaterka widowiska. Wiemy, o czym będzie przedstawienie o Lusi. Książkę pożyczyłam nam znajoma mama. Siedząca przed nami pani kwituje, że pozwalała sobie być niegrzeczna w młodości. Z czasem się uspokoiła…

Kolejny dzwonek.

Zaczyna się od idealnie ,,ogarniętej przestrzeni życia” : styl klarowny, uporządkowany, sterylny. Wchodzą mama i tata idealne zgodni, ćwierkający słodko, trzymający się reguł. Widzimy ich neurotyczną krzątaninę, przyklejone jak maski uśmiechy – kupujemy konwencję przedstawienia z wykorzystaniem potencjału teatru lalkowego. Wizja totalnie idealnego świata. Sprawdzanie, czy wszystko jest na miejscu, odkurzanie, podlewanie – przychodzą do mnie obrazy z filmu o rodzinie totalitarnej – ciągle aktualne?: Łapicki jako ojciec domu nieustannie przekrzywiający twarz i wazon na szafie i Joanna Szczepkowska matka nieustannie poprawiająca go z również odpychającym grymasem twarzy. Tu są inne nieco czasy postkomunistyczne: to samo tylko w masce kapitalnie idealnej, jak z reklam. Rodzina totalitarna 30 lat później pozbawiona bezduszności przesiąkniętej nienawiścią. Bezduszność może mieć wiele odsłon. Okazywanie nienawiści nie jest zgodne ze współczesnymi trendami wiedzy poradnikowej. Trzeba mówić, że dziecko kochamy, chwalić, więc rodzice Lusi mają to wpisane w codzienny krwioobieg. Bo rodzice muszą tu być mega kompetentni. Wręcz idealni. Na potwierdzenie ich kompetencji mamy idealnie ułożone dziecko, córeczka Lusia. Zachowuje się, jakby jej w ogóle nie było. Test na rodzicielstwo zdany przed tzw. presją społeczną: im mnie kłopotów z dzieckiem, tym lepiej dla rodziców. Dziecko grzeczne idealnie jest wisienką na torcie ich sukcesu odhaczoną w axelu życiowych wyzwań. Dla relaksu po pracy tata Lusi czyta w ciszy gazetę podatkową, a mama odrywając się od nieustannego odkładania, odkurzania miotełką kątów, zagląda do skoroszytu z dużym niebieskim napisem ,,LEKI”. Pojawia się w ten sposób kolejny duch czasu: ,,medykalizacja życia” rodzinnego, która przenika przez reklamy i podatność społeczeństwa na lekomanię. Czujesz ból – weźśrodek przeciw bólowy i po bólu. Czujesz stres weź środek i po stresie. Pojadłeś się weź gastrośrodeczek i jedz dalej…Masz problem zapytaj się specjalisty, przeczytaj podręcznik, bo przecież sam/a nie możesz sobie bez NAS poradzić. Życie tej rodziny przypomina luksusową klinikę zdrowia fizycznego i psychicznego. Wszystko jest pod kontrolą. O nic nie musimy się martwić, jeśli trzymamy swój neurotyczny sen o idealnym świecie.

Rodzina jak z podręcznika, wzorcowa dla pracowników opieki społecznej: czysto, spokój, pozamiatane.
,, Czy powiedziałeś jej, jak bardzo ją kochasz?”- dyskretnie sprawdza zaplanowane kompetentne wypowiedzi mama Lusi swojego posłusznego męża.

Poddana wieczornym zabiegom pielęgnacyjnym godnym rasowego, tresowanego psa Lusia dostaje kolejną pochwałę: -,, Zuch dziewczynka”. 

Lusia nie jest przebojowa, nie robi wygłupów, nie psoci, nie brudzi. Lusia ograniczyła swoje bycie do spełniania wszystkich oczekiwań rodziców i nauczycieli i nic ponad to. Tu nie ma mowy o próbach, błędach, o szanowaniu swoich potrzeb, o marzeniach, a jeśli jest myśl o marzeniach, to bardzo cicha, niezauważalna.
Jeśli jesteś niezauważalna, to jest ok.
Jeśli nie robisz nic poza standardem zachowań, to jest ok.
My wiemy co masz robić, a twoim zadaniem jest być posłuszną.
Orwellowska rzeczywistość od kuchni.



Przez pierwszą godzinę spektaklu stajemy się co raz bardziej przejętymi świadkami cichego dramatu tej małej, zahukanej, przykładnej i transparentnej dziewczynki. Nie zauważanej przez rodziców, kolegów i nauczycieli.
Lusia nie ma lekko w domu, a w szkole podczas szkolnego konkursu talentów czuje się jeszcze gorzej. Jej piosenka nie przystaje do hiphopowo- raperskiego nurtu uzgodnionej rzeczywistości.
Horda rozkrzyczanych w rytmie rapu, bezczelnych dzieciaków – przystaje jak najbardziej. Świetny pomysł wykorzystania ruchomych masek dziatwy szkolnej, jak z Latającego Cyrku Monty Pytona.  Dla mnie to wiele mówiący obraz - komentarz do systemu edukacji: jeśli wejdziesz między wrony, musisz krakać tak jak ony…
Jeśli nie potrafisz się przebić, giniesz…nie ma Cię.
 Przestajesz istnieć. Nie będzie z Ciebie pożytku.
 Podczas ,,Talent show” w szkole widzimy karykaturę ludzkiej kreatywności. Wielogłowego potwora o papierowych obliczach niczym przyczesane, upupione uczniaki z gombrowiczowskiej Ferdydurke.  Utrzymanie tej tendencji w ,, oświacie” rodzi kolejną falę sfrustrowanego społeczeństwa, które nigdy nie będzie z siebie zadowolone, będzie bardziej wrogie w reakcjach społecznych, z zaniżoną oceną własną, głęboko nieszczęśliwe…
Żyjemy w Europie, w Polsce w 2017.  Chyba tylko w Butanie bogactwo narodu mierzy się poprzez wskaźnik poczucia szczęścia. Żyjemy u schyłku mam nadzieję epoki postkolonialnej, epoki żelaza, gdzie chciwość i kasa przeważa w wielu ludzkich decyzjach.
Wsłuchajmy się w Siebie, czy rzeczywiście tego chcemy dla Siebie i dla naszych dzieci?
Talent show. Tu nikt nikogo nie słucha. Wszystko dzieje się siłą bezwładu napędzoną zbiorową histerią. Nie ma tu miejsca na myślenie. Ważne jest tempo! Im więcej stresu, adrenaliny, tym większy show!

Gdzie tu może być miejsce na nieśmiałość, delikatność, cichy wierszyk o wiośnie…? Taki występ jest nudny, błe… w ten sposób pogarda dla wrażliwości, czyli tzw. ,,słabości” dotyka psychiki chłopców i dziewczynek w wieku szkolnym i często zapisuje się na stałe w pamięci.

Skoro nie może się przebić w szkolnej rzeczywistości, Lusia wymyśla sobie przyjaciół: myszkę, szarą, małą, która wyrasta na szczura, kocyk , zabawny, ciepły głos, otula, Leoś odpychający nastolatek uprawiający mobbing w czystej postaci, ale pokazujący Lusi alternatywę. Postacie wymyślone mają przypominać, że można kierować się inną logiką i dają namiastkę pocieszenia.  Stąd może bum na gry komputerowe, literaturę fantazy, i inne aktywności, w których możemy uciec od trywialnego tu i teraz, od czucia własnego ciała, swoich potrzeb. Nie ma na to miejsca w tej uzgodnionej rzeczywistości? Kocyk i myszka postaci świata nierealnego, w zestawieniu z ,,bezdusznym realem” stają jedyną możliwą odskocznią, łagodzą napięcia industrialnego podejścia do edukacji dzieci.
Choć przyglądając się uważniej możemy zajrzeć w centrum dramatu: jej wymyślony kolega za cenę namiastki więzi, relacji pozwala sobie przekraczać granice Lusi, momentami jest okrutny, wystawia Lusię na krawędź sfery komfortu. Lusia siłą rzeczy zgadza się na ten wewnętrzny mobbing, kiedy podrośnie ma szansę zakochać się w rasowym badboyu bez skrupułów,  zgadzając się na wszystko, przekraczanie granic, nadużycia emocjonalne i fizyczne. OBY NIE! Oby Lusia się opamiętała!
Póki co płaci sowicie za jego towarzystwo wpisując się w studium ofiary społeczeństwa podlegając zasadom dominacji, tyranii mediów i autorytetów zewnętrznych.
Dziecko w tym modelu społecznym, a zwłaszcza dziewczynka musi być temu absolutnie podległa. Może właśnie dlatego Lusia wymyśla sobie alter ego – chłopca, który ma społeczne przyzwolenie do wszelkich destrukcyjnych zachowań: może pluć, psocić, zabierać innym i jeszcze się z nich śmiać, przekraczać granice czyjegoś terytorium bez niczyjej zgody… Uzasadnieniem jego postawy jest przetrwanie w niebezpiecznym świecie. ,, Lusiu świat jest niebezpieczny” – mówi Leoś na scenie rozwiewając bańkę idealności.

Lusia nie wytrzymuje psychicznie i znika w ścianie, woli zniknąć, bo nie ma woli tak dalej żyć. Wszystko, co do tej pory poznała, to zabijanie jej Wolnej Woli.

Gdzie jest Lusia? Rodzice nie zauważają zniknięcia Lusi. Wszystko sprawnie działa. Próbują zgadnąć. Czegoś im brakuje i znowu pojawia podobny motyw komediowy z Monty Pytona – Hospital Skecht. W sali operacyjne obstawionej drogimi maszynami lekarze próbują sobie przypomnieć, że czegoś im brakuje. Ah! Wzdychają z ulgą rodzącej, która zginęła w natłoku maszyn, które robią ,,bib!”
Tu podobny gag! AH! Czegoś im brakuje? Tylko czego? Ah! Nie ma Lusi i histeria, rozpacz…Gdzie jest Lusia?

Lusia znika za ścianą w szaro-białe pasy. Elegancko pomalowana ściana staje się więzieniem, a pasy wywołują wspomnienie obozów cywilizacyjnej zagłady pokłosia totalitarnych idei; jak powinien idealny wyglądać świat definiowany rządami lepszych nad gorszymi.

Lusia wchłonięta w ścianę - kolejny świetny pomysł artystyczny ; spójne współgrające elementy: adaptacja, reżyseria, gra aktorska , muzyka i scenografia - nie przegadane, ale mówiące o wiele więcej. 
Widzę scenę, kiedy Lusia próbuje się wydostać ze ściany bezgłośnie. Taneczny zarys jej twarzy, rąk. W pewnym momencie ludzkiej czaszki. Lusia tam umiera…Taniec śmierci i życia.  Jej członki wyzierają poprzez całun materii i niczym larwa w kokonie potrzebuje zniknąć, aby narodzić się na nowo. Potrzebuje doświadczyć wewnętrznej pustki, umierania, śmierci, aby móc odrodzić się do życia. Jest taki moment, w którym to wydobywanie się ze ściany, bezgłośne jeszcze przypomina ruchy dziecka w brzuchu mamy, wypychanie rąk i nóg.
Mamy tu proces ponownych narodzin głosu, burzącego stary porządek. Głos Lusi - oznaka życia przebija się przez ścianę i wychodzi z niej odmieniona już teraz ożywiona, głośna, śpiewająca nie do rymu Lusia! Widzimy jej przemianę! Wersję odmienioną. Lusia teraz jest gotowa odegrać swój show. Ale czy o to chodzi?
Wszyscy dołączają do Lusi i stajemy się świadkami wielkiego rodzinnego show, w którym reguły ustala Lusia, a rodzice zamieniają się w całkiem zadowolonych kompanów.

Ten moment przedstawienia jest żywiołowy. W tych fajerwerkach umyka mi doświadczenie wewnętrznej przemiany. Lusia wyskakuje ze ściany, jak królik z kapelusza. Owszem jest głośna i mówi takie rzeczy, w których wcześniej nie byłaby by stanie. Dobre i to. Z mowy ciała nie wynika, że ,,kuracja” w ścianie dodała jej pewności siebie. Za warstwą ,,przebojowości” jest jeszcze dużo stłumionego lęku w moim odbiorze…Jako widzka, nie kupuję tego momentu.  Brakuje mi uznania i utulenia Lusi smutnej, cichej, jej samotności i separacji od świata. Mam wrażenie, że dokonała się jakaś sztuczka iluzjonistyczna trochę niezamierzona. Chciałabym, aby reżyserka i aktorzy zadbali o ten kluczowy moment, skoro dałam się poprowadzić prawie do końca dobrze życząc bohaterce.

Odpowiedzi mogę szukać na własną rękę, chyba że zamysłem reżyserki było pokazanie ,,efektu przed” i ,,efektu po”. Czyżbyśmy byli świadkami zmyślnej volty pozwalającej nam przyjąć nową odsłonę tę samej ideologii. Rodzice pozostają równie nie kompetentni jak byli, a Lusia uwalnia się od ich hegemonii, bo teraz będzie tak, jak ona będzie chciała.  Brakuje mi tu sugestii, że doszło do spotkania się tych ludzi. Chciałabym, aby katarsis sceniczne otworzyło widzów/mnie na porozumienie pomiędzy ludźmi – może namiastką tego miał by być moment kiedy trzy pokolenia kobiet obejmują się: babcia, którą Lusia wyciąga ze ściany pamięci, mama, wnuczka.

Ku zaskoczeniu wszystkich w ścianie pojawiają się inne nieśmiałe dziewczynki, a nawet wyskakuje z brzucha ściany babcia, której nikt dotąd nie zauważył zniknięcia. Siedziała zaklęta w ścianie.
Znak, żeby wnuczki odzyskiwały głos…happy end jak z bajki o czerwonym kapturku. Wyskakują wnuczka i babcia z brzucha wilka.
Za każdym razem kiedy ruszamy lód kolektywnej świadomości, z pod jego powierzchni wyłania się znacznie więcej.
Lusia jest pomysłem norweskiej pisarki, psycholożki, a to w norweskim micie o powstaniu świata pojawia się przedwieczne zlodowacenie, które zostaje rozpuszczone przez krowę Audumlę o gorącym, wilgotnym języku wydobywającym góry, doliny, drzewa, rośliny i wszystko, co istnieje do życia…
Tu w ,, Grzecznej” zmrożonej dziewczynce siła życia wypływa z głębi poprzez gardło, język. Lusia odzyskuje swój świat, po przez moc głosu.






Recenzję chciałyśmy napisać razem mama ( lat 45) i córka Emilia ( lat 10)

 ,Na różowo to, co napisała po obejrzeniu ,, Grzecznej” Emilia:
, …Na tym przedstawieniu się nie nudziłam. Było ono dynamiczne, fajnie, świetnie zagrane. Rodzice Lusi świetnie grali i jej wymyślony kolega Leoś, który jej trochę dokuczał. Lusia też miała lalkę, która była jakby drugą nią, tak przynajmniej ją odebrałam…”

,, Najbardziej podobała mi się scena, jak Lusia wychodzi ze ściany i zaczyna krzyczeć i głośno gadać, kładzie się na podłodze i mówi, co teraz będzie robić, a nie tylko się uśmiechać…”

,, Druga scena, która mi się najbardziej podobała, to jak myszka i kocyk rozmawiają. Ten ton mówienia, to do nich pasowało. Ten kocyk i ta myszka byli bardzo fajnie zagrani…”
,,Trzecia scena, która zrobiła na mnie  wrażenie, to jak Lusia wyciąga babcię ze  ściany, a potem Lusia zaczyna śpiewać i się tym zupełnie nie przejmuje, że się jej nie rymuje…”

,, Po tej sztuce zwróciłam uwagę na to, że nie chciałabym, aby moje dzieci tak się zachowywały, jak pod koniec ta bohaterka Lusia; krzyczała, biegała, tupała, ,,pierdziała buzią” itp., ale też nie chciałabym, aby były tak, jak  była taka skryta, cicha i smutna..
Chciałabym, aby moje dzieci umiały się bawić, ale żeby były spokojne. Chciałabym, aby miały możliwość wyrazić swoje emocje.
Na przykład jak się denerwuję, to te emocje chciałabym wyrazić, albo jak jest mi smutno, albo jak się cieszę. Potrzebuję też, żeby inni słyszeli te emocje. Chciałabym, żeby w momencie, w którym się denerwuję, to dorośli lub osoby obok, ze mną porozmawiali, a nie krzyczeli, jak robią moi rodzice, ale nie zawsze. Widzę, że w tych emocjach potrzebuję miłości, ale są takie że czasami tego nie potrzebuję. Potrzebuję być wtedy przytulona i zrozumiana.”


Moje słowa po obejrzeniu ,, Grzecznej”

Chciało by się krzyknąć:
Zwolnij, możesz być niegrzeczna!
Masz prawo do błędu!
Nie musisz być idealna!
Możesz być taka jaka jesteś!
Twoje uczucia się liczą.
To co czujesz jest ważne.
Twoje potrzeby są ważne.

Tak po prostu? Niegrzeczna? Ale co to może oznaczać? Mogę niszczyć, dokuczać, śmiać się z innych, krzyczeć, mazać po meblach, brudzić się? Mogę? Po co?

Symbolicznie, trzeba ,,wyciągnąć ze ściany babcię” – archetyp życzliwej, mądrej i kochającej kobiety, aby proces terapeutyczny mógł się dopełnić.

Sprawdź, czy Twoja babcia zniknęła w ścianie? Co schowałeś/aś w tej ścianie w swoim dzieciństwie, jakiego/ jaką siebie; bo inaczej Twoje dorosłe życie będzie skupiało się na rekompensowaniu sobie podświadomego głodu doświadczenia bardzo prostych potrzeb małego dziecka; życzliwej obecności, bezwarunkowej miłości, dobrego dotyku z szacunkiem na dziecka granice oraz sytego, nakarmionego ciała. Jeśli w twoim ciele zapisze się jakiś brak, to stanie się on Twoim demonem dorosłego życia. Będziesz zasysał/a, zasługiwał/a, kupował/a, niszczył/a relacje – słowem Twoje życie będzie upływało pod hasłem dużego dyskomfortu…niespełnienia i dużych kosztów emocjonalnych.



Chciałabym zacytować jako komentarz rezonujący z przesłaniem sztuki ,,  Grzeczna” dr. Gordona Neufelda z  ,,Więż -  dlaczego rodzice powinni być ważniejsi od kolegów”:
 ,,Kiedy skupimy się tylko na tym, co powinniśmy robić, stajemy się ślepi na znaczenie więzi z naszymi dziećmi oraz na jej niedostatki. Rodzicielstwo jest przede wszystkim relacją, a nie umiejętnością do opanowania. Przywiązanie nie jest zachowaniem do wyuczenia, ale bliskościa, o która trzeba zabiegać.” …
Czego życzę sobie i innym zabieganym rodzicom.

,, Zasadniczo skupiamy się na tym, by dzieci były najedzone niż na samych rytuałach jedzenia, służących umacnianiu więzi…”

Amerykański poeta i pisarz Robert Bly: ,, To czego potrzebują młodzi: – stabilności, obecności, uwagi, porady, dobrej pożywki emocjonalnej, niezakłamanych opowieści – jest dokładnie tym, czego ,,społeczność rodzeństw” – zorientowanych na rowieśników – im nie da.”
Dzieci potrzebują rodziców, starszych i jest to im potrzebne neurolicznie do życia, o czym pisze dr. Neufeld. Jeśli za młodu nie nasiąkną miłością bezinteresowną, czułością, obecnością, będzie im trudno budować dojrzałe relacje ze światem.

,, Odkąd zaczęliśmy postrzegać rodzicielstwo jako pewien zbiór sprawności do zdobycia, trudno nam ujrzeć ten proces z innej perspektywy … argumentacja przemawiająca za rodzicielstwem jako zbiorem umiejętności zdawała się być logiczna, ale z perspektywy czasu okazała się straszliwym błędem. Doprowadziła do sztucznego uzależnienia się od ekspertów, ograbiła rodziców z naturalnej pewności siebie i często sprawia, ze czują się skołowani i nieprzystosowani”


Adaptacja: Malina Prześluga
Reżyseria: Maria Żynel
Scenografia: Marcin Bikowski
Muzyka: Michał Siwak

Premiera 8 kwietnia 2017-04-11

Teatr Baj

Obsada:
 Izabela Zachowicz ( gościnnie) – Lusia
Malwina Czekaj – Mama Lusi, Myszka
Marcin Marcinowicz – Tata Lusi, Kocyk
Marek Zimakiewicz – Leoś, Dzieci w szkole
Elżbieta Bieda – Nauczycielka
Hanna Kinder-Kiss – Babcia Matylda




Komentarze

Popularne posty z tego bloga

O dziedziczeniu traumy na podstawie wykładu prof. Jadwigi Jośko-Ochojskiej

Jurgita Svede cudowna połozna z Litwy już 21 lat wspiera kobiety

Ślad pamięciowy w układzie limbicznym wg. Eleny Tonetti-Vladimirowej w tł. Magdy Polkowskiej