To ja rodzę naturalnie, lotosowo.

Poród lotosowy („narodziny lotosu”) – nazwa stworzona przez Clair Lotus Day, która dostrzegła ból, jaki przeżywa noworodek w momencie odcinania pępowiny i poczuła potrzebę pozostawienia dziecka połączonego z łożyskiem do momentu, gdy pępowina sama nie uschnie i nie odpadnie od pępuszka. W 1974 roku w San Francisco przyszedł na świat jej syn Trimurti – pierwsze lotosowe dziecko. Pozostawienie dziecka połączonego z łożyskiem przynajmniej na kilka godzin po porodzie, umożliwia mu zaczerpnięcie krwi potrzebnej do właściwego zaopatrzenia budzących się do pracy organów płuc, nerek, jelit i wątroby (przy natychmiastowym odcięciu pępowiny dziecko traci niemal połowę przynależnej mu krwi). Przyzwolenie na naturalny proces uschnięcia pępowiny stwarza dziecku możliwość łagodnego odłączenia się od karmiącej go dotychczas placenty i narodzenia się do pełnego rozkwitu. Proces ten trwa od 3 do 7 dni. (Shivam Rachana, Narodziny w nowym świetle. Lotosowy poród, Łódź 2003)


Zaczęło się od inspiracji. Katarzyna Barszczewska opowiada, jak dwa lata temu wybrała się na spotkanie z Marią Bullock, która przyjechała ze Stanów Zjednoczonych, by opowiedzieć o swoim życiu na farmie ekologicznej i naturalnych, lotosowych narodzinach ( swojego drugiego dziecka, bo Maria podzieliła się opowieścią o swoim snuciu i odkrywaniu tej możliwości, intuicyjnym podążaniem za swoim instynktem)dwójki swoich dzieci.

- Dla mnie to było bardzo niezwykłe – wspomina Kasia - przepiękny sposób w jaki mówiła, spokojny i naturalny, bez jakiegoś nawiedzenia, po prostu podzieliła się swoją historią. Ja wtedy nie planowałam dziecka. Niemniej to musiało mnie tak poruszyć, że kilka miesięcy później zaszłam w ciążę. I wtedy pomyślałam, że chciałabym, żeby ten poród był takim pięknym wydarzeniem, dla mojego dziecka i dla mnie. Żeby to była uroczystość.

To pragnienie zrodziło w niej chęć odpowiedniego przygotowania się. Doświadczenia z dwóch poprzednich porodów, które miały miejsce w szpitalu, skłaniały ją ku temu, by tym razem rodzić w domu, o własnych siłach, w pozycji podyktowanej instynktem a nie narzuconymi wymogami, w otoczeniu przyjaznych, wspierających osób, we własnym rytmie. Gdy dzieliła się tym z innymi kobietami, większość studziła jej entuzjazm swoim niepokojem.

Wtedy – jak mówi - poczułam, że potrzebuję kontaktu z takimi kobietami, które będą czuły, że to, co robię jest dobre i będą mnie wspierać.

Tym sposobem trafiła do Periany, douli (gr. doula – „osoba wspierająca kobietę”), z którą przez kilka miesięcy pracowała nad pogłębianiem swojego kontaktu z ciałem, instynktem i z rosnącym w jej łonie dzieckiem, nad usuwaniem lęków. Pojechała ( Uczestniczyła) również na warsztaty świadomego macierzyństwa do Pretti Agraval, ginekolog hinduskiego pochodzenia, mieszkającej we Wrocławiu. W przeciwieństwie do dotychczas spotykanych przez Kasię położnych, obie te kobiety podkreślały jak istotne jest wykorzystanie całego okresu dziewięciu miesięcy na świadome przygotowanie się do porodu.

- Preti Agraval mówiła o tym, że ciąża jest stanem fizjologicznym, jest naturalna – podkreśla Kasia - najczęściej fizjologicznie wszystko dzieje się dobrze, a( czasami ) trzeba pracować z kobietą właśnie pod kątem psychologicznym.

Proces ten wiąże się przede wszystkim z przepracowaniem lęków, które mogą wynikać z traumatycznych przeżyć związanych z własnymi narodzinami kobiety, jej wcześniejszymi porodami i wszystkimi negatywnymi schematami na temat rodzenia, które funkcjonują w społeczeństwie. To one bowiem sprawiają, że kobieta nie ma odwagi wziąć na siebie odpowiedzialności za to, że rodzi i ma tendencję do zdawania się na innych – lekarzy, położne, męża itd. Jeśli kobieta, chce urodzić naturalnie świadomie to ominie wszystkie przeszkody stojące jej drodze. Czułam, że jestem w stanie błogosławionym i że cały świat , z którego przybywa moje dziecko sprzyja mi, wspiera mnie i jeśli się tylko otworzę, proces narodzin popłynie naturalnie niczym rzeka bez tam i ingerencji ludzkiej cywilizacji. Będę rodziła instynktem o wiele silniejszym od zaledwie 70-letniej tradycji szpitalnego położnictwa. Będzie to mój poród, a nie lekarzy, położnej, kogokolwiek. Tak jak bym miała za sobą stojące za mną rzesze moich matek, babek i prababek, szeptunki życia na ziemi. Poród, o ile kobieta sobie na to pozwoli jest stanem wewnętrznej , pierwotnej mocy kobiety.

Jak stwierdza Kasia: Jeżeli ktoś nie wierzy w swoje siły, chce się zdać na kogoś innego, nie chce sam rodzić, to lepszym miejscem jest rzeczywiście szpital, bo wtedy jest duże prawdopodobieństwo, że mogą być powikłania. Ale jeżeli kobieta przygotowuje się do porodu świadomie i wkłada w to bardzo dużo energii, daje sobie na to czas i przestrzeń, to nawet jeśli nie uda się to z pewnych przyczyn w domu, tak jak planowała, to ten poród w szpitalu też będzie miał inną jakość. I ona będzie bardziej panowała nad tą jakością, nad tym jak to ma być.

Przygotowanie Kasi zaowocowało wymarzonym przez nią porodem w domu. Dzięki jej własnym siłom 8 listopada 2006 roku przyszła na świat Emilka. Przy porodzie towarzyszyła jej położna Irena oraz doula Periana, obecny był także mąż oraz mama rodzącej. Moja rozmówczyni wspomina ten moment z najgłębszą radością, opowiada: ( tu dla mnie ważne było podjęcie decyzji, że chcę rodzić teraz jak najszybciej, a nie tak jak mi proponowała Irena po malej drzemce. Wzięłam narodzinowy ster w swoje ręce i kiedy Irena poszła sobie zrobić herbatę i przyszla, po pół godzinie już moja gotowość i otwarcie było namacalne)

Kiedy Irena poszła zrobić herbatę, ja w tym czasie w pokoju weszłam w rodzaj tańca. Periana stała za mną, z tyłu i robiła mi trochę na odległość, a trochę fizycznie masaż pleców, tak jakby rozmasowywała mi skurcze, a ja, stałam na nogach, lekko ugięte kolana, i kiedy przychodziła fala skurczów, to się w nią świadomie zanurzałam z intencją otwierania się i czułam, że każdy skurcz kończył się ulgą, rozluźnieniem. Przychodził następny z każdym kolejnym co raz szybciej. Akcja zrobiła się bardzo szybka tak, że Irena nie była w stanie przyłożyć mi sprzętu KTG, bo szedł po prostu skurcz za skurczem. I w ciągu dwóch i pół godziny urodziłam dzieciątko. Po tym porodzie czułam tyle siły i energii, tyle satysfakcji w moich oczach, w moim ciele! Wszyscy poszliśmy do kuchni i zrobiliśmy sobie herbatę. Nie byłam osobą obezwładnioną, apatyczną. Czułam się bardzo spełniona jako kobieta, triumfująca! Nie wyobrażam sobie teraz, z perspektywy tamtych dni, że miałabym jeździć do szpitala gdzieś, przez miasto. To był taki święty, piękny czas spokoju, takie uczczenie tych dziewięciu miesięcy i narodzenia nowego życia.

Po godzinie od narodzin Emilki z łona Kasi naturalnie wypłynęło łożysko. Nie podjęła wcześniej ostatecznej decyzji o pozostawieniu pępowiny do naturalnego uschnięcia, przygotowała jednak durszlak do odsądzenia placenty, sól do jej konserwowania oraz materiały do owinięcia, gotowa obserwować przebieg tego procesu i działać zależnie od sytuacji. Po przeczytaniu książki o lotosowym porodzie, była mimo wszystko pewna, że nie odetnie pępowiny przynajmniej przez godzinę od porodu, a jeśli zrobi to później to jedynie na wyraźny sygnał ze strony dziecka. Ostatecznie Emilka pozostała połączona ze swoim łożyskiem przez cztery dni, po czym uschnięta pępowina sama odpadła od jej pępuszka w czasie snu. Idąc za przykładem Marii Bullock (a jest to także tradycja występująca u Aborygenów, Malezyjczyków, Japończyków i wielu innych ludów), Kasia pochowała placentę dziecka w ziemi i zasadziła w tym miejscu drzewko owocowe – czereśnię.

Cały ten proces – jak mówi – był efektem naturalnego podejścia. Naturalny poród w domu, bez ingerencji systemu szpitalnego, poród w ciszy i spokoju, kiedy mogłam dziecko mieć tyle, ile chciałam na brzuszku, mogłam porozmawiać, przywitać je w odpowiedni sposób, to wszystko spowodowało, że potem naturalnie to dziecko było spokojne i wyciszone. I w ciągu następnych dni ono naturalnie sobie spało, odpoczywało, a ja miałam czas żeby czekać jak odpadnie łożysko. To był bardzo ważny czas uczenia się obecności nowej istoty.

Doświadczenie naturalnego, lotosowego porodu było dla Kasi tak cudownym przeżyciem, że zapragnęła dzielić się nim z innymi kobietami. Już kilka miesięcy po porodzie zorganizowała wraz z Perianą spotkanie dla kobiet w ciąży w ramach festiwalu „Dojrzewalnia Róż”. Potem przyszedł czas na kolejne spotkania. W swoim domu w Starych Babicach pod Warszawą pokazuje film o naturalnym porodzie i prowadzi kobiety do rosnącego w pobliżu starego dębu, który przed rozwiązaniem prosiła o siły do rodzenia. Coraz więcej kobiet z jej otoczenia decyduje się na naturalny, lotosowy poród. Rodzą w domu, we własnej wannie, na ręce męża, nawet bez obecności położnej, otwierając się na własną moc, kontakt z dzieckiem, podążając za instynktem.

 Z Kasią Barszczewską spotkałam się nieco ponad rok po narodzinach Emilki. Widziała już wtedy wyraźnie jak wiele w jej życiu zmieniła decyzja o świadomym przygotowaniu się do naturalnego porodu i ziszczenie tego marzenia.

Gdy przygotowywałam się do porodu – wspomina - Periana mówiła mi, że to potem zaowocuje w moim życiu, bo to jest taki czas, kiedy kobieta może sobie przypomnieć, jak się tworzy w taki kobiecy sposób i potem może żyć w taki kobiecy sposób. To się przenosi na inne sprawy życiowe. I rzeczywiście widzę, że tak jest, że moje życie nabrało autentycznych kolorów. Poza tym wiem, że dzięki temu porodowi dałam najpiękniejszą, pierwszą lekcję mojemu dziecku, że to było takie przywitanie, z którego ono potem będzie czerpać. Bo będzie czuło, że skoro tak pięknie się urodziło, to może w piękny sposób żyć i transformować swoje życie w dobry sposób.



Wywiad napisała świętej pamięci Aleksandra Kossakowska www.kobiecość.pl w miesięczniku 9 miesięcy dwa lata temu.

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

O dziedziczeniu traumy na podstawie wykładu prof. Jadwigi Jośko-Ochojskiej

Ślad pamięciowy w układzie limbicznym wg. Eleny Tonetti-Vladimirowej w tł. Magdy Polkowskiej