Poranna kąpiel

Poranna kąpiel

Budziła się czując ucisk w sercu, jakby jarzmo z dawnych czasów niewidzialnie pilnowało jej wzlotów i upadków. Było jej trudno powstać. Ale doświadczanie smaku tej grawitacji duszy stawało się jedynie rozpoznawalną zmysłowo kotwicą istnienia.
Jakby miała wypisane na czole jarzmo porażki, niespełnienia.

Szukała uwolnienia od dyktatu szumnie brzmiącego: Bycia w Spełnieniu. Zgoda na bycie gdziekolwiek, wydawała się uwolnieniem i jednocześnie porażką.
Czuła się emocjonalnie poobijana przez łakome myśli, a co za tym idzie - emocje.
Nie widziała żadnej struktury, akcji, splotu zdarzeń.
Co z tego, że wczoraj w pierwszej połowie stycznia, kiedy patrzyła na przyszłą matkę szukającą duchowych przeżyć, pojawiła się za oknem nad stawem smukła szaro kremowa czapla, żuraw. Znak. Drogowskaz tak jednoznaczny, ale jej ciało patrzyło z tęsknotą. Czuła, jak ta sytuacja odziera ją z magii niedoskonałości.
…( ,,doskonałe” przecież bywały kobiety kończące szkoły przed II wojną światową, tak jak być może jej babcia – uwiedzione odzyskiwanymi prawami obywatelskimi, udowadniały swe istnienie poza garkuchnią, łożem małżeńskim i wychowaniem dzieci)…
Wprawiło to w ruch machinę konsternacji zbłąkanego umysłu.
Drżąc w ciele powtarzała sobie w Duchu:
Ciało Wie
Ciało Wie
Ciało Wie
Słowa odbijały jej emocje: od wzniesień po frustrację niespełnienia.
Aż wreszcie zmęczona tą dziecinną histerią poddała się namiętnie temu: NIE WIEM
Wówczas jej umysł puścił ramiona, jej łono, uwolnił jej ręce, serce i wpuścił w Bramę Jadeitową jej skóry światło czystej miłości.
UH!
Niczym puszysty śnieg iskier kryształowej mandali jej wnętrze rozbłysło…
Spowita powidokiem dziewczynki z zapałkami, zgodziła się na Zimowy Sen.
Na pełną hibernację
Na zatrzymanie
Na ciszę pod puchem iskier
Czuła, że to jej ciało pragnie
Zastygnąć. Zamrzeć, umrzeć, ci, ć!!!
I wówczas jej ciało uwolnione z presji istnienia poruszyło się leniwie, w ciepłej, słonawej wannie.
Zobaczyła jak jej pępek wynurza się z wody, odsłaniając mleczną skórę brzucha, ciepłą, rozkoszną.
Jej ciało spontanicznie otworzyło się w jednym momencie w wielu miejscach i ze spokojem starała się obserwować dalszy ciąg zdarzeń.
Nie wiedziała, czy jest aktorką, czy obserwatorką.
Chciała po prostu, całym ciałem wkroczyć w tę falę rozpływającej się rozkoszy ( czując szyderstwo, odrzucenie, krytyczny boleśnie osąd resztek kontroli)
Kolejna brama zdawała się być uchylona. Zapraszająca muzyką, wibrującą zmysłami, podróży do środka, wabiła ją dusza.
- Nie wiem, nie wiem, nie wiem
- czuję, czuję, czuję
To ostatnie czuję poniosło ją na białym koniu,
ku wąskiej szczelinie Jadeitowego Pałacu, sekretnemu wejściu, przesmykowi tajemnej podróży.
Jej krytyk literacki zmarszczył gniewnie czoło i odwrócił dumnie głowę.
Skonfudowana czuła łaknienie, które teraz zabrzmiało w jej piersiach, w jej łonie.
Poczuła wdzięczność za ten jeden moment.
Chwilę, środek chwili, gdzie zbiegały jej się wszystkie myśli.
Dalej nie wiedziała, ale czuła, że jest bliżej czegoś ważnego o Sobie.
Jeszcze z oddali…
Widziała, jak jej pępek ściąga wir odległych historii, które penetrują jej wnętrze napotykając  falę światła płynącą z serca, z wdzięczności, z piękna, która zagarnia ją ku rafom obezwładniając magią swojego śpiewu.
Tak, popłynęła, aby go usłyszeć.
Jej delikatna membrana czuła na miłość, dobro, piękno i prawdę chciała z rozkoszy tej ciszy wybrzmieć
Jeszcze kilka mocnych sznurków puszczało swój uścisk z jej pośladków, joni i piersi.
Miała jasność. Stanęła w zmysłowym wirze i tryumfie swojego ciała, rozkosznym, dobrym, radosnym.
Właśnie za to ją własne ciało kochało, taką pokonaną i zwycięską.
Obecną i zanurzoną w niebycie
Drżącą w zatrzymaniu, uważną, wątpiącą
Daleką i bliską
Pochłaniało ją całą.
Cała była jego.
A dusza oddychała swobodnie wzlatując i oddając frywolnie przenikając najmniejsze czeluście istnienia.
Czuła jak jej ciało bierze sobie jej oddanie, ona wreszcie przyjmuje wszystko. Wyuzdanie, wytworność, skomlenie, zachwyt, szczebiot, mruczenie, mlaskanie, szept.
Czuła się wreszcie wolna.
Czuła się gotowa na zaproszenie czapli, żurawia, jakkolwiek się teraz mienił, ten smukły ptak na początku stycznia nad stawem, kiedy patrzyła w oczy przyszłej mamie pragnącej otworzyć się na sferę duchową.
Pragnącą czuć, przyjąć doznania zmysłowe i połączyć je z intelektem.
Wracając widziała rozgrzane piaski pustyni, chmury,
Ziemię z lotu Żurawia w styczniu.
Poczuła puls Ziemi, jej czyste piękno, jej oddech stwarzający Nasze życie.
Wiedziała, nie wiedziała, że jest częścią jej, Wielkiej Matki Karmicielki.
Nieustannie rodzącej się, umierającej, odradzającej – Natura.
Czuła się nasycona tym zadziwieniem.
Czuła wdzięczność za to doświadczenie.
Odświeżona mogła wyjść z wanny i krzątać się w obejściu.





Komentarze

Popularne posty z tego bloga

O dziedziczeniu traumy na podstawie wykładu prof. Jadwigi Jośko-Ochojskiej

Ślad pamięciowy w układzie limbicznym wg. Eleny Tonetti-Vladimirowej w tł. Magdy Polkowskiej